środa, 19 grudnia 2012

Student pedagogiki resocjalizacyjnej na praktykach, czyli „kula u nogi”

Untitled Document

W jaki sposób „uczymy się” zawodu pedagoga resocjalizacyjnego?

Przygotowanie do pracy zawodowej odbywa się w toku trzech form uczenia się: formalnego (szkoły, uczelnie), pozaformalnego (udział w procesie kształcenia prowadzonego przez ośrodki edukacyjne i szkoleniowe) oraz nieformalnego. „Uczenie się” nieformalne przebiega poza instytucjami edukacyj­nymi i szkoleniowymi. Nie towarzyszą mu formułowane na poziomie świadomości cele edukacyjne. W ten rodzaj „uczenia się zawodu” wpisuje się zdobyta wiedza i doświadczenie zdobywane w życiu codziennym, miejscu pracy, także w ramach tzw. praktyk studenckich.

Podstawą umożliwiająca podjęcie zawodu są kwalifikacje zdobyte w toku formalnego kształcenia akademickiego, bądź pod postacią studiów zawodowych i magisterskich, podyplomowych czy kursów kwalifikacyjnych. Często podnosi się problem nie uwzględniania w procesie kształcenia formalnego tzw. „zagadnień praktycznych”. Na przykład Irena Motow (2005) zwraca uwagę, że przygotowanie akademickie ograniczone jest do minimum o praktyczne zajęcia w instytucjach wychowania resocjalizującego, co powoduje że znaczna część studiujących nie sprawdza się w praktycznym działaniu. Również Adam Szecówka (1995) pisze o koncentrowaniu się na teorii przy marginalnym traktowaniu praktyk studenckich i zajęć warsztatowych, podczas których można rozwijać kompetencje zawodowe przyszłych pedagogów resocjalizacyjnych. Przekonanie to wyraża również Anna Karłyk-Ćwik (2010), która podkreśla zbyt słabe przygotowanie przyszłych pedagogów do pracy terapeutycznej, nie wyposażanie ich w umiejętności, które mogą być wykorzystane w konstruowaniu programów resocjalizacyjnych, brak organizowania doświadczeń o charakterze warsztatowym, które sprzyjają wnikaniu w głąb samego siebie i kreowaniu refleksji pedagogicznej. Również  doskonalenie zawodowe w ramach kształcenia pozaformalnego budzi wiele negatywnych zastrzeżeń pedagogów resocjalizacyjnych i nie spełnia ich oczekiwań oraz nie zaspokaja potrzeb (Szczepanik, 2011).

Warto wspomnieć, że radykalni zwolennicy koncepcji uczenia się w miejscu pracy i poprzez pracę kwestionują wagę tzw. formalnego wykształcenia zawodowego i są przekonani, że nabywanie umiejętności zawodowych i przygotowanie do zawodu możliwe jest jedynie w relacjach „uczeń – mistrz” przebiegających w środowisku zawodowym (Lave i Wegner 1991). Według autorów koncepcji wspólnoty działań nabywanie kompetencji zawodowych jest możliwe tylko w obrębie grupy zawodowej.  Oczywiście stanowisko to jest krytykowane, a niektóre jego założenia poddawane w wątpliwość. Przede wszystkim wskazuje się na liczne niebezpieczeństwa wynikające z bezkrytycznego realizowania idei tej koncepcji w praktyce zdobywania kwalifikacji zawodowych. Wśród zagrożeń podkreśla się, że uczenie się jedynie w obrębie własnej grupy zawodowej i poprzez pracę powoduje ograniczony transfer wiedzy z zewnątrz i od wewnątrz. Sytuacja taka stwarza ryzyko przyjmowania „utartych”, „sprawdzonych” nawyków, które nie są adekwatne do zmieniającej się rzeczywistości oraz powielania błędów starszych stażem pracowników. Przede wszystkim problem leży w tym, że ograniczenie procesu uczenia się jedynie do środowiska pracy i poprzez pracę powoduje, że przejmowane są nie tylko dobre, ale i złe sposoby reakcji i rozwiązywania problemów oraz dokonuje się proces kształtowania braku podatności na wszelkie zmiany i otwartości na nowe wyzwania. Wśród uczących się rośnie negatywne przekonanie o tym, że „teoria sobie, praktyka sobie”.

Z punktu widzenia praktyk studenckich interesującymi są kwestie związane z nieformalnym uczeniem się zawodu poprzez odniesienie wiedzy wyniesionej z ław uczelnianych do praktycznej sfery aktywności pedagogicznej. Praktyki studenckie co prawda nie są „wykonywaną pracą zawodową”, jednakże wpisują się w proces nabywania doświadczeń zawodowych. Ich celem jest stworzenie studentowi możliwości skonfrontowania wiedzy wyniesionej ze studiów z praktyką pedagogiczną.

Praktyka studencka jest rodzajem inicjacji zawodowej, a także umożliwia „sprawdzenie się” oraz ostateczne utwierdzenie się Studenta co do słuszności podjętej decyzji o wyborze kierunków studiów i planów dotyczących dalszej pracy zawodowej.

Student pedagogiki resocjalizacyjnej na praktykach

W grudniu 2012 roku przeprowadziłam wywiady fokusowe z trzema grupami studentów (łącznie 35 osób) kierunku pedagogika na Uniwersytecie Łódzkim. Uczestnicy wywiadu byli studentami stacjonarnych studiów magisterskich II stopnia specjalności pedagogika resocjalizacyjna i pedagogika wspierająca z profilaktyką niedostosowania społecznego. Instytucje, w jakich odbywali praktyki studenckie były różnorodne i wynikały ze specyfiki studiowanej specjalności oraz ich własnych zainteresowań i planów zawodowych, w końcu zaś uwarunkowane były czynnikami „pragmatycznymi” (łatwość w dostępie do placówki, bliskość miejsca zamieszkania itp.).

Badani stawiali swoje „pierwsze kroki w zawodzie” w takich instytucjach, jak (według kolejności wskazań): szkoły podstawowe, integracyjne, ośrodki przy organizacjach pozarządowych, młodzieżowe ośrodki wychowawcze, ośrodki socjoterapii, świetlice środowiskowe, zakłady karne, zakłady poprawcze, pogotowia opiekuńcze, specjalistyczne poradnie psychologiczno-pedagogiczne, środowiskowe domy pomocy społecznej, ośrodki uzależnień oraz policja, policyjne izby dziecka, sądy (kuratorzy sądowi) oraz warsztaty terapii zajęciowej.

Pytania wywiadu oscylowało wokół następujących zagadnień: proces pokonywania formalności związanych z przyjęciem na praktyki, relacje z wychowankami/uczniami oraz relacje z pracownikami, w końcu zaś przejawiana aktywność w miejscu praktyk (zadania, jakie realizowali).

Analiza wypowiedzi studentów pozwala sądzić, że przejawiają ambiwalentny stosunek do roli i znaczenia praktyk studenckich. Nie kwestionują jednakże ich zasadności, ile przebieg oraz możliwości, jakie im stwarza taki rodzaj kontaktu „z przyszłym zawodem”. Uzyskane wypowiedzi pozwalają wyodrębnić następujące sytuacje, w związku z którymi odczuwali trudności i problemy w ramach praktyk:

 „Pierwsze wrażenie”

Jeśli chodzi o wrażenie „pierwszego kontaktu” z placówką, to wypowiedzi były zróżnicowane właściwie tylko pod względem rodzaju instytucji oraz „drogi”, jaką do nich trafiali. Jeśli były to praktyki śródroczne, a studenci byli bezpośrednio kierowani przez Uniwersytet, to ich doświadczenia były pozytywne. Jednocześnie studenci mieli świadomość, że było to silnie związane z oficjalnymi relacjami danej instytucji z uczelnią. Podkreślali, że zajęcia które mieli możliwość obserwowania oraz spotkania z pracownikami były bardzo cenne i kształtujące ich postawy wobec zawodu. Odbierali jednakże niekomfortowe sygnały od niektórych pracowników, o czym świadczą następujące wypowiedzi:

Mi przychodzi na myśl, taka refleksja, że jak przychodzimy na praktyki do szkoły, albo  jesteśmy skierowani z uniwersytetu, to jeszcze jako tako wiedzą, że zgodzili się i że muszą się nami zająć. Ale jak się idzie samemu i próbuje się coś zrobić, to po pierwsze robią wielką łaskę:  „oooo robię ci wielką łaskę!” ... że cię przyjmują na praktyki.

W X jak już na wejściu, to opiekun praktyk powiedział nam wprost, że student to jest kula u nogi tak naprawdę, ale to jak większa grupa studentów, bo to były praktyki śródroczne. Ale jeśli chodzi o praktyki indywidualne, to w moim przypadku, jak praktyki ciągłe, no to nie. Student tak naprawdę nie przeszkadzał, była życzliwa atmosfera przyjęcia, ale jeżeli chodzi o takie grupowe, to mówili albo wprost, że jesteśmy ta kulą u nogi, albo to się wyczuwało (…)

Generalnie jest tak, że jak uczelnia bezpośrednio załatwia praktyki, to wszystko jest jasne. Problemy się zaczynają, jak samemu się próbuje te praktyki załatwić, a placówka nie ma bliskiej umowy o współpracy z Uniwersytetem.

Jak przyszłyśmy tam do tego ośrodka z koleżanką, to musiałyśmy się prosić, abyśmy się dostały na praktyki i nie podawano nam konkretnych argumentów odmowy, czułyśmy  tylko, że się nas nie chce i tyle.

Ich status w placówce podczas realizowania przez nich praktyk był dla studentów niejasny. W wypowiedziach pojawiało się wiele negatywnych refleksji oraz odczuć, jakie towarzyszyły ich „fizycznej” obecności w instytucjach. Owo „poczucie” silnie korelowało z globalną oceną wyniesionych korzyści, przydatności i jakości przebiegu praktyk. Opinie dotyczące przebiegu praktyk, które uznano za „udane” kończono wypowiedziami: „panowała życzliwa atmosfera”. Zdarzały się też odczucia z pozoru neutralne, jednak nacechowane obawami wynikającym z uprzednich doświadczeń lub konfrontacji przeżyć z innymi studentami:

(…) opiekun nie dawał mi do zrozumienia, że mu przeszkadzam.

Ponadto studentom towarzyszyło poczucie „braku pomysłu na ich działalność” w placówce oraz braku jednoznacznych wymagań stawianych przez opiekuna praktyk.

Fakt, wychowawca był miły i jakby poprosić na siłę, to może by czas znalazł, ale zwykle to polegało na tym: „niech pani zajmie z tymi dziećmi, pójdzie sobie gdzieś tam z nimi”.

Uwagę moją zwróciło przede wszystkim to, że o wiele częściej wypowiedzi o pozytywnej atmosferze i uporządkowanych relacjach z opiekunami praktyk dotyczyły instytucji szkolnych, przedszkolnych i świetlic środowiskowych, a zdecydowanie rzadziej (lub wcale) nie miały one miejsca w placówkach o charakterze „izolacyjnym”, jak więzienia czy ośrodki resocjalizacyjne. Niektóre wypowiedzi są niezwykle niepokojące z punktu widzenia idei praktyk studenckich w tych instytucjach:  

Ja miałam odczucie bycia intruzem, osoby, która zakłóca bieżącą pracę wychowawców

Mi się chce, a im już nie, to jest ta różnica. Miałam wrażenie, że to było tak, że oni sobie robili kawę i mieli święty spokój, a teraz im ktoś przychodzi  - czyli ja i im zaburza dzień.

Skierował mnie do pani wychowawczyni, bo nikt inny mnie nie chciał. Jak wychowawcy wchodzili o kierownika i widzieli studentkę to od razu” „tylko nie do mnie, tylko nie do mnie!”. No zostałam tak naprawdę na siłę wypchnięta do tej wychowawczyni (…) nie mogła się sprzeciwić, bo jej nie było w tedy w pracy. Czułam się jak intruz tam. Chciałam ich po prostu poznać, a oni od czegoś takiego zaczęli!

To najczęściej w ośrodkach opiekuńczych, wychowawczych i resocjalizacyjnych borykali się również z brakiem precyzyjnych wymagań oraz planu działań i oczekiwań, jakie się stawia pod kątem ich praktyki oraz zakresu aktywności w jej ramach.
W X to samo: przyjdź, przyjdź, fajnie. To jest to i to, coś tam opowiedzieli mi o metodzie pracy, idź sobie, zrób coś na grupie, a potem były non stop pretensje - tego nie wolno robić, tamtego nie wolno, tu jest nie tak. Jeśli taki wychowawca był w miarę serdeczny do mnie, to wychowankowie też, ale później zobaczyłam, że oni też tak się zaczęli do mnie negatywnie nastawiać i krytykować idąc przykładem wychowów. Po co przyszłaś tu? Nie wiesz, że tego ci nie wolno? Jakieś pretensje, najpierw mi mówią, że mam się trzymać ściśle reguł dnia, że nie można wychodzić poza teren, że nie można ... a potem do mnie pretensje: dlaczego pani nie zorganizowała wyjścia na basen albo coś takiego?! Ja mówię, bo mówicie, że mam robić określone rzeczy, a innych nie.. a później są pretensje, że nie robię tych innych. Byłam zostawiona samej sobie.

Jedynie w szkole czegoś się nauczyłam, bo rzeczywiście oni musieli przysiąść, pokazać ten plan scenariusz, zrobić te zajęcia, pokazać i omówić. A w pozostałych placówkach ja sobie tam poszłam tylko po to, by sobie tam pochodzić i pomarnować czas. Ja to tak odczulam. I tak jakoś zniechęciłam się

Zniechęcanie do zawodu

W wypowiedziach studentów pedagogiki resocjalizacyjnej bardzo silnie zaznaczają się negatywne informacje o zawodzie, jakie pozyskują od wychowawców zazwyczaj w pierwszym kontakcie z nimi. Te krytyczne wypowiedzi często związane są z płcią studentów i sugestią, że praca resocjalizacyjna wymaga „męskich” umiejętności i zachowań, a kobieta skazana jest w tym środowisku zawodowym z góry na porażkę.

Pan dyrektor zaczął od tego, że „no wie pani tutaj trzeba uważać, tu pani grozi niebezpieczeństwo, bo tu są i gwałciciele i złodzieje”. I zaczął mnie tak zniechęcać, że to nie jest zawód dla kobiety, że ma tutaj jedną wychowawczynię i dzięki Bogu tylko jedną, a nie więcej. Po czym odesłał mnie do kierownika, kierownik powiedział mi to samo Jeszcze mnie skierował do pani wychowawczyni, bo nikt inny mnie nie chciał.

Padały takie negatywne opinie: „na pewno? na pewno chcesz tu pracować w szkole? Ty się lepiej zastanów!” Tak zniechęcali do zawodu wprost.

Jest kwestia zniechęcania: „nie no, a co to w ogóle za zainteresowania, co to za praca?” Najpierw że niebezpieczna, a potem że przecież i tak nie ma resocjalizacji (…) My i tak nie mamy czasu dla więźniów, bo musimy się papierkami zajmować, no to co to jest za praca. Takie ich nastawienie wszystko na nie.

Skazany wyszedł, a ten wychowawca mówi: „no sama widzisz, że to nie jest praca dla kobiet”. Żebym się zastanowiła, bo tak naprawdę co ja mogę zyskać? Że ja nie mam siły przebicia do tych skazanych. (…) Nie powiedział mi jak powinnam zareagować, nie dał żadnej rady ani nic.

Dyrektor placówki (…) za pierwszym razem nie było go, za drugim stwierdził, że nie ma czasu i stwierdził, że nic z tego nie będzie, ale za trzecim razem jak poszłam, to przyjął mnie milo i nawet powiedział, że nasi wychowankowie lubią studentów i nie ma się czego obawiać, ale to bardziej wśród pracowników było tak… no takie bardziej zniechęcanie. No na przykład jak byłam na pokoju tam gdzie ci wychowawcy byli, to było – po co ja na takie studia poszłam? że błąd to był, że to jest bardzo ciężko psychicznie, że kobieta w ogóle to zawsze jest w takich placówkach dyskryminowana. No, że nawet wśród pracowników jest im ciężej.

W negatywnym świetle stawiali nie tylko swoją bieżącą pracę, ale jej sens w ogóle.

U mnie było tak, że na początku jak weszłam to było spotkanie z kierownikiem ochrony i tak dalej. A potem jak weszłam do wychowawcy, to nie mogłam nic zrobić, nigdzie się ruszyć - co rozumiałam, ale tak naprawdę to miałam się zachowywać tak jakby mnie tam nie było. Siedziałam w  miejscu. Wychowawca mi powiedział tylko tyle, że to jest praca monotonna, że to nie ma sensu, że to jest praca tylko przy komputerze, że tak naprawdę to to jest co innego niż to co nas uczą na studiach, a praktyka jest całkiem inna.

Tam  był młody wychowawca, który dopiero co się tam dostał, no to właśnie on miał zdawać tam egzaminy z każdego działu. No to mówił, że jeszcze jest taki no nakręcony, ale stwierdził, że jak patrzy na tych starszych, to to mija bardzo szybko. I żebym się zastanowiła na tym, żebym się zastanowiła, czy naprawdę chcę pracować w więzieniu.

Owo zniechęcanie do zawodu miało bardzo silne natężenie. W rezultacie, niektórzy studenci wynieśli z praktyk wrażenie, że potraktowani zostali jako przyszli rywale na rynku pracy, a nie osoby, które pragną zdobyć wiedzę na temat zawodu i uzyskać wsparcie merytoryczne od doświadczonych pedagogów.

Mam wrażenie, że wszyscy pracownicy są tak nastawieni, że… jak ja przychodzę, to im zaraz pracę zabiorę. Że wszystko robią żeby studentów zniechęcić, żeby jakoś pracę utrudnić. I jak się znajda jacyś tacy pojedynczy pracownicy, którzy rzeczywiście są nastawieni pozytywnie, to trzeba się naprawdę cieszyć. To tak, jakby się złapało pana Boga za nogi.

Ja chciałam, żeby on mi to wytłumaczył, a on od razu na mnie tak jakby napadł, że tego się nie da nauczyć, że jedni to mają, a inni nie. Więc nie ma co się pchać do zawodu na siłę. Że młodzi nic nie umieją, a się panoszą w pracy. Tak ja to odczułam, że on mi sugerował, że ja się nie nadaję. A to było pierwszy raz w życiu, kiedy ja w ogóle weszłam na teren placówki resocjalizacyjnej, to skąd miałam się na tym znać?

Zdarzało się, że kadra pedagogiczna formułowała swoje prywatne opinie, które miały na celu deprecjonowanie studiów i współczesnych studentów pedagogiki.

Jeden wychowawca powiedział, dlaczego poszłyśmy na takie studia, bo teraz chodzą na nie tylko takie osoby, którym się nie chce uczyć, które nie maja ambicji.

 

Rodzaje aktywności podejmowane przez studentów podczas realizowania praktyk studenckich

Jak już wspomniałam wcześniej, studenci czuli się zagubieni w instytucjach, w których odbywali praktyki. Formułowano wobec nich niejasne i nieprecyzyjne, a czasem nawet sprzeczne wymagania. Nie było to jednak konsekwencją specyfiki pracy danej instytucji. To od opiekuna praktyki w największej mierze zależało właściwe zagospodarowanie i wypełnienie czasu studenta.

Jak ja siedziałam w archiwum to robiłam w dokumentach, prawda? Ale jak były jakieś ciekawsze sprawy, to policjanci przychodzili po mnie jak się działo coś ciekawszego i oprócz tego archiwum to zdarzało, się że byłam przy tym jak przesłuchiwali jednego pana i przyglądałam się jak spisywali zeznania.

Jak nie było opiekuna w pracy, to wtedy miałam sama się sobą zająć i „coś zrobić”. Ale nikt mi nie mówiła co, a z drugiej strony  ciągle słyszałam, że „tego nie” „tego też nie”. (…) Często mnie to męczyło, bo nie wiedziałam czego się ode mnie oczekuje, co ja tutaj robię?

Ponadto zlecano czynności, których wykonanie nie było dla studentów ani poznawcze, ani rozwijające. Towarzyszy im często poczucie straconego czasu oraz przekonanie, że zleca im się do wykonania prace nudne, rutynowe, nie wymagające kreatywności i wykorzystania umiejętności.

Często praktykanci są skazani na to, żeby wykonywać czarną robotę. Tak naprawdę pomoc w odrabianiu lekcji, to możemy praktykować u siebie w domu w stosunku do młodszego rodzeństwa. Naprawdę bardzo mało mi się zdarzało, byśmy się poznali ze specyfiką pracy danej placówki.  

Czasem odczuwali osamotnienie i lęk przed tym, czy bez wsparcia pracowników będą w stanie sprostać potencjalnym problemom.

W X mój opiekun był akurat bardzo miły. Ale jak przychodziłam, a jego nie było to było na zasadzie: „no to wejdź do grupy, nie wiem - zrób z dzieciakami zajęcia, tak?” Gdzie no nie wiem, jedno dziecko z ADHD, drugie nie wiem, bez przyczyny potrafi podejść i uderzyć, bo nie wiem krzywo się na niego spojrzało, czy coś takiego.

W wypowiedziach zdarzały się też wątki „rzucania na głębokie wody” praktykanta, bez uprzedniego przygotowania oraz obarczania go zadaniami, do realizacji których nie byli przygotowani.

Jeśli chodzi o przyjęcie mnie, to nie mam zastrzeżeń, ale miałam tak zorganizowane specjalnie praktyki można powiedzieć. Bo akurat ja byłam wiecznie wykorzystywana do zastępstw. W ogóle nie powinnam prowadzić przyrody i tak dalej, ale nauczycielka była chora, wiec ja prowadziłam. Sama. (…) I nikt mi potem nie mówił, czy robie to dobrze, czy źle.

Na przykład było tak, że moja opiekunka była przez tydzień chora i przez cały tydzień prowadziłam zajęcia z klasą, wszystkie jakie były. Sama. To takie było stresujące, bo przyszłam w poniedziałek do szkoły i mi dyrektor powiedział, że mam zając się tą klasą i tak dalej.

Ja prowadziłam zajęcia w klasach starszych, a byłam na studiach z pedagogiki młodszoszkolnej wtedy, to dla mnie to było bardzo inne. Byłam zszokowana, ale w miarę jakoś sobie poradziłam

Studenci czują rozczarowanie tym, że mocno ogranicza się ich (potencjalną) aktywność oraz sprowadza do roli osoby, która samodzielnie „zapozna się z dokumentacją”, „posiedzi”, „pokieruje” czy „popodrabia lekcje z wychowankami”. Z różnych powodów (formalnych i organizacyjnych) nie mają dostępu do wielu czynności pracowników, tych, które z punktu widzenia praktyki studenckiej są najbardziej poznawcze i kształtujące. Często też nie mają możliwości obserwowania swojego opiekuna w bezpośredniej pracy z „wychowankiem” w taki sposób i zakresie, jak to wynika z wiedzy, jaką pozyskali na studiach.

To mnie zszokowało, bo na tyle czasu co tam byłam, nie widziałam, żeby wychowawca rozmawiał z więźniem. Bardziej psycholog rozmawiał. Tam było coś o samookaleczeniu itp. A wychowawca nie. Jeśli wchodził jakiś tam więzień do sali wychowawców, to chodziło tam tylko o to, żeby druczek wychowawca wypisał, żeby na koło plastyczne czy inne. Wychowawca wcale nie rozmawiał z więźniem. I właśnie jak on wychodził, to ze strony wychowawcy było wielkie zastanawianie: po co oni tam w ogóle chodzą?

Jeśli jak ja się nieśmiało dopytywałam, czy mogłabym zobaczyć jak wygląda taka rozmowa, to wszyscy: „nie nie nie nie!”. Zasłaniali się przepisami, że wychowanek musi wyrazić zgodę i na pewno nie wyrazi. Bo to jest ochrona jakichś tam danych osobowych.

Przy pani psycholog jak siedziałam, to spokojnie mogłam uczestniczyć w rozmowach jakie prowadziła z więźniami i to było poznawcze. Ale chodziło mi bardziej o to, by zobaczyć, jak pracuje wychowawca, więc jak tam siedziałam, to tylko tyle zobaczyłam, że on siedzi cały czas przy komputerze.

Ja tak naprawdę jestem bardzo rozczarowana praca wychowawcy w więzieniu. Jest dużo dokumentacji i oni cały czas siedzą i coś wypełniają. I do tego jeszcze nie ukrywają, ze do tego tylko ta praca się sprowadza. Wprost się śmiali, że to co się mówi o pracy wychowawczej w więzieniu, to tylko teoria w książkach i przepisach prawa jest, że tego się nie da przełożyć na praktykę. Że najważniejsze jest to, żeby … no papiery wypełniać. Ja wyniosłam z praktyk takie pytanie – po co się studiuje resocjalizacje, skoro potem i tak się nie rozmawia z więźniami? Tylko po to, aby wypełniać dokumenty? Tylko takie mam refleksje na temat pracy wychowawcy w więzieniu. To jest bardzo dołujące wrażenie. Pamiętam, że byłam bardzo rozczarowana. Jak obserwowałam ich pracę, to to mnie skutecznie zniechęciło do tego, by pracować w więzieniu. Myślałam, że tam chodzi o coś więcej.

Jak tam byłam, to nie zauważyłam nic, o czym można byłoby powiedzieć, że jest cokolwiek związanego z resocjalizacją.  Tylko jakieś stosy papierów i dokumentów. Mnie też posadzono w sumie przed teczkami więźniów. I na tym był koniec.

W odczuciu studentów wszelka inicjatywa „praktykantów” jest tłamszona. Zniechęca się ich do podejmowania aktywności i przejawiania zainteresowania problemami.

Ja nie mam prawa rozmawiać z więźniami -  to były moje praktyki, że przeglądam akta. I to wszystko w sumie.

W policji raz w tygodniu miałyśmy siedzieć tam osiem godzin, ani razu nie siedziałyśmy.  Siedziałyśmy po godzinie i kserowaliśmy tam tylko jakieś dokumenty. Dwa razy byłyśmy na przesłuchaniu i to też na takim nijakim, takie drobiazgi, wykroczenia (…) Nikt nawet nie powiedział nam o co w tym chodzi.

Inaczej postrzegają sytuacje, w których nie zostali dopuszczeni do niektórych czynności zawodowych pracowników, ale otrzymali odpowiednie uzasadnienie.

Raz mi się zdarzyło, że wychowawczyni mi dobrze wytłumaczyła, dlaczego nie może mnie wziąć jak rozmawia z rodzicami. Mówiła, że oni mają trudności z sobą i z dzieckiem i może być im wstyd się otworzyć, jeśli ktoś obcy, młody będzie siedział przy tej rozmowie. To ja to zrozumiałam całkiem. Ona mi mówiła, że jak chcę, to na siłę mnie weźmie z sobą, ale ja to zrozumiałam i nie naciskałam (…) Ona mi potem opowiadała przebieg tych rozmów. Pod tym względem była bardzo świetna jako opiekunka.

Czasem prowadzą zajęcia nieprzygotowani, bez uprzedniej konsultacji i omówienia planowanych zajęć z opiekunem. Co więcej, są zdani jedynie na autoewaluację swoich działań, ponieważ nie mają możliwości uzyskania informacji zwrotnych od pracowników instytucji.

To była moja największa porażka pedagogiczna. Ja zaczęłam prowadzić te zajęcia jakby „z grubej rury”. Zamiast wytłumaczyć im cel tych zajęć, o co miedzi, po co, to ja od razu o tych uzależnieniach, od samego środka dopytywać ich o narkotyki i dopiero potem zrozumiałam, dlaczego był ich opór. Sama to przemyślałam. Oni mi mówili – „po co to pani? Pani to komuś powie na pewno”. Dziś mam świadomość czego nie mogę robić. Sama do tego doszłam.

 

Relacje z wychowawcami i wychowankami

Analiza wypowiedzi pozwala sądzić, że od osoby (nastawienia, zachowania) opiekuna praktyk w instytucji w największej mierze zależy ich przebieg oraz jakość.

Mój opiekun… to miałam szczęście, to był taki jakby przyjaciel tych wychowanków, jak patrzyliśmy na to od tego środka placówki. No ale większość wychowawców to siedziało po jakichś pokojach i w większości to były takie odzywki: „co ty tutaj robisz, zastanów się” (…) Nic się nie działo.

Ja jak byłam w X to wiadomo nie mogłam się opiekować grupą. Każdy wychowawca miał tam swoją grupę, no ale zdarzało się, że kiedy była taka chwila ciszy, kiedy nic nie robili, bo wychowankowie mieli czas wolny, to ze mną opiekun siadał i mówił na przykład jest taka i taka osoba, ma takie zaburzenia, dlatego i dlatego tutaj jest i jakie działania z nim robi. To było bardzo opisowe. Tak samo miałam w kuratorach. Chodziłam do domu, tak? Przed wejściem kurator mi opowiadała co to jest za rodzina, dlaczego i w ogóle i jak po wejściu co ona teraz będzie robiła i dlaczego.

Ja miałam odwrotnie, zero jakichś uwag, wszystko na zasadzie – no co chcesz to rób. Na przykład jak byłam w X, dopóki były zajęcia, no to w nich uczestniczyliśmy, to było fajne, a jak był wolny czas dla wychowanków to tak naprawdę my sobie mieliśmy sobie robić co chcemy. Opiekun nam żadnych uwag o tych uczniach nawet nie dawał. Jedyne co nam dał, to teczki. Zostaliśmy zasypani ich diagnozami i mogliśmy sobie poczytać. W ten sposób dowiedzieć się o wychowankach.

Niektórzy opiekunowie artykułowali swoją niechęć – zarówno do praktyk studenckich, jak i  do praktykanta wprost.

Wychowawcy, ale chcieli odbębnić opiekę nad nami, mówili: „dobrze, niech pani ma” -  wstawili piątkę do dzienniczka – „i niech pani idzie i głowy mi nie zawraca”

Niektóre komunikaty były nacechowane agresją i obojętnością, wobec problemów, jakie zgłaszali studenci:

pani kurator nam powiedziała wprost, że jak nam go szkoda, to możemy sobie go do domu wziąć

Studenci mieli bardzo wiele satysfakcji na poziomie interakcji z wychowankami instytucji, w których odbywali praktyki.

Ja miałam wsparcie ze strony wychowanków najbardziej. To, że jestem mile widziana, to miałam tylko taki odzew od wychowanków. Na tym polu czułam satysfakcję.

[wychowawcy] Mówią, pani się nie nadaje, bo pani nic nie robi, pani nie jest kreatywna. Inaczej reagują wychowankowie, a inaczej wychowawcy. Nie miałam żadnego problemu w wychowankami, zawsze byli nastawieni do studentów na tak.

Interesującym wydaje mi się odczucie towarzyszące dwóm studentkom. Z ich doświadczeń bowiem wynikało, że wychowawcy podejmują z praktykantami swoistą rywalizację o „względy” wychowanków. 

Ja z kolei widziałam, że może nie o stołek, ale o względy wychowanków byli zazdrośni. Prowokowali czasem takie sytuacje, żeby wprowadzić jakiś konflikt między studentką i wychowankami, jeśli widzieli, że mamy dobre relacje. (…) . A to oni mówią na nich np. „oni to takie barany są, nic nie chcą robić, prosiłem ich tyle razy”. A jak widzieli, że ze mną robią, to byli źli.

W opinii praktykantów niektórzy wychowawcy prowokowali konflikty między studentami a wychowankami, bądź nastawiali negatywnie uczniów wobec studentów.

Do pokoju przyszedł prowodyr całej tej agresywnej sytuacji. Zadał dotkliwe ciosy w głowę tamtemu chłopakowi. „Pokaz jak to robiłeś, bo pani stażystka chce to zobaczyć” – powiedział wychowawca. Chłopak się spojrzał na mnie z takim wyrzutem w oczach. Wychowawca powiedział – „niech pani zobaczy, niech pani się uczy, to warto żeby to zobaczyć, żeby pani widziała jak wygląda agresja tych chłopaków”.

Niektóre przykłady niewłaściwych zachowań pracowników instytucji są drastyczne. Dwie uczestniczki wywiadów relacjonowały swoje doświadczenia następująco:

W X raz sytuacja taka dziwna bardzo. Nas nasza opiekunka zaprowadziła na górę do wychowawcy, żebyśmy zobaczyły jak to wygląda. Żeby nam powiedzieli co oni tam robią z wychowankami w internacie w ogóle. I jeden wychowawca powiedział mi, żeby zawołała wychowanka i powiedziała do niego…czy jestem w stanie powiedzieć do niego „spier…!”, to znaczy, żeby wyszedł. Ja tak się poczułam, no jak ja mam powiedzieć… tak jakby chciał wypróbować, czy ja jestem na tyle twarda, żeby się postawić wychowankowi, nie wiem, czy ja mam tak przeklinać tam? Może on już nie zwraca uwagi na to, co tam robi, ale mi takiego pozytywnego przykładu nie dał. Byłam tym naprawdę wstrząśnięta.
Sytuacja była dziwna, tym bardziej, że to było takie zupełnie bezcelowe. Ten wychowanek nic nie zrobił, i to było tak, że koleżanka miała mi go zawołać, i jak on miał wejść, to ja miałam powiedzieć do niego „spier…!”. Wulgarnymi słowami. To było dziwne. Potem się zastanawiałyśmy przez pół dnia, jaki to miało cel i czy … co my miałyśmy zrobić i nie wiedziałyśmy co my mamy zrobić. Tak właśnie byłyśmy zdezorientowane zupełnie tym.
To też tak na nas spojrzeli, że dziewczyny takie no młodo wyglądają, drobne, że nie wiem, że my się nie nadajemy? Że takie mikre jesteśmy, że to raczej dla wychowawców - mężczyzn praca jest? Że tacy bardziej hardzi mężczyźni się tylko nadają do resocjalizacji? (…) Ja powiedziałam, że ja „nie zamierzam ubliżać komuś i że ja tu nie widzę sensu, celu. Nie rozumiem pana”  - powiedziałam.

Powyższa wypowiedź jest niezwykle pesymistyczna. Rzuca bardzo negatywne światło na przekazy, jakie płyną ze strony pracowników instytucji resocjalizacyjnych w stronę studentów, którzy niedługo rozpoczną swoją pracę zawodową. W przekaz ten wpisuje się przede wszystkim to, że agresja, przemoc i obojętność na uczucia wychowanków są dominującym udziałem klimatu placówek resocjalizacyjnych. Autorki tego doświadczenia odebrały tę sytuację, jako informację o tym, jakie cechy „liczą” się w pracy resocjalizacyjnej („Że tacy bardziej hardzi mężczyźni się tylko nadają do resocjalizacji?”). Poddano w wątpliwość nie ich potencjalne kompetencje czy kwalifikacje. Zarzucono im brak predyspozycji do zawodu, ponieważ są osobami, które mają za niski poziom agresji oraz  mają „kłopot” z nawiązywaniem relacji z otoczeniem za pomocą specyficznego „kodu”, w który wpisuje się przemoc. 

Również w innych wypowiedziach studentów pojawiał się motyw niewłaściwego zachowania pracowników pedagogicznych w placówkach resocjalizacyjnych wobec i samych praktykantów, jak i wychowanków.

Niby po studiach wykształcony, a… takie rzeczy… robił, tak się zachowuje.

Często wychowawcy swoim zachowaniem (a właściwie brakiem odpowiedniego zachowania) dawali studentom bardzo negatywny przykład oraz wyraz swojej bezsilności i wypalenia zawodowego.

To jest demotywujące. Mamy zapał, nagle wchodzimy, a tu tak: temu się już nie che, ten mówi: „zostaw”. Tamten: „nie rób tego”.

Weszłam, a  tam na korytarzu bili się tacy chłopcy, ale tak mocno, że aż się odbijali od ścian. Straszne to było. Prawdziwa bójka. I ja wchodząc tam, patrzę a wychowawcy siedzą w pokoju wychowawców. I im mówię, że tam się biją, tak? A ja się boję między nich wejść, nie wiem co mam zrobić. No to jeden wychowawca powiedział, że dopóki się krew nie poleje, to oni nie będą reagować.

***

Powyżej przedstawione fragmenty wypowiedzi studentów pedagogiki pokazują problemy, z jakimi musza się borykać praktykanci w placówkach edukacyjnych i resocjalizacyjno-penitencjarnych. Uzyskane dane są bardzo pesymistyczne. Dają się zauważyć dwie skrajne postawy pracowników instytucji: od zaangażowania w opiekę nad studentem w trakcie praktyk  - po jawne odrzucenie, ignorancje, a nawet wyrażanie niechęci wprost.

Zdaję sobie sprawę, że powyżej zaznaczają się głównie negatywne przeżycia i doświadczenia, jakie miały miejsce podczas odbywania praktyk studenckich. Ich przejawy oraz charakter spowodował, że zdecydowałam się na ich prezentację. Mam jednakże nadzieję, że podzielicie się Państwo własnymi doświadczeniami oraz wskażecie – dla odmiany – na dobre doświadczenia i ważne przeżycia, które w sposób pozytywny ukształtowały Wasze postawy wobec przyszłego zawodu pedagoga resocjalizacyjnego.

 

Autorką tekstu jest dr Renata Szczepanik z Uniwersytetu Łódzkiego: szczepanik@uni.lodz.pl (Bibliografia do wglądu u autorki opracowania).

1 komentarz:

  1. Od kiedy zdecydowałam się na ten kierunek, zawsze miałam takie poczucie "misji" - że resocjalizacja, to jest właśnie to co chce i co powinnam robić. Niestety moje doświadczenia z praktyk, strasznie mnie zniechęciły. Obawiam się, że nie tylko mnie... Jeśli my, jako studenci, będziemy mieli takie doświadczenia, to nie wiem czy kiedykolwiek będzie można mówić o poprawie skuteczności procesów resocjalizacyjnych. A wielka szkoda, bo w moim odczuciu zaangażowanie w pracę ma tu bardzo duże znaczenie.
    Urszula F.

    OdpowiedzUsuń