Szczęście
Zawodowe, czyli o tym jak Nicoaly byłych więźniów spotykał na
ternie miasta Łódź
Zdarzało się, że
podczas przechadzek po Łodzi czy to podczas załatwiania swoich
spraw, zupełnie przypadkowo spotykałem byłych więźniów...
Spotkania te (patrząc przez pryzmat moich studiów) dawały mi nieco
do przemyśleń oraz zastanowienia się nad niektórymi sprawami
związanymi z więziennictwem i samymi więźniami. Do czynienia z
prawdziwym więzieniem miałem podczas wizyty w więżeniu w Płocku,
ale nie miałem możliwości rozmowy z żadnym osadzonym. Jednak
warte jest wspomnienia o jednej scenie jakiej byłem świadkiem
podczas przechadzki po tej placówce.
Przechodziliśmy przez
jeden z bocznych korytarzy tego miejsca (istny koszmar dla osoby z
klaustrofobią), zobaczyłem jak jeden z więźniów trzyma wesoło
torbę sportową. Uśmiecha się szeroko, kręci się w miejscu,
prawie podskakuje ze szczęścia. Cieszył się jak małe dziecko,
Myślałem, że nigdy nie dowiem się powodu radości, ale los mnie
nagrodził. Sam zaczął mówić niby do nas, niby do siebie. Okazało
się wskutek szczęśliwego zbiegu okoliczności (dla skazanego),
wychodzi przedwcześnie niż to było zaplanowane. Tego nie da się
opisać jaka radość go przepełniała.
Wracając do tematu.
Podczas spotkań Koła opowiadałem o swoich spotkaniach, ale
czytelnicy bloga, nigdy nie mieli okazji ich poznać. Dzisiaj to się
zmieni,
Spotkanie Pierwsze.
Romek.
Był to zimny, wilgotny,
szarobury dzień. Spóźniłem się na tramwaj. ,,No nic, poczekam”,
pomyślałem. Po niedługim czasie obok mnie pojawił się starszy
jegomość. Niedbale zarzucona czapka na głowie; czarna, ortalionowa
kurtka licząca dużą ilość lat i łat, znoszone, sportowe dresy.
Pozwalając sobie ocenić, typowy, zawodowy, kolekcjoner materiału
do recyklingu.
Nagle ten człowiek
odezwał się do mnie. Był zły, zdenerwowany. Powodem była utrata
kwoty pieniężnej. Około 7 złoty. Zapomniał wziąć reszty kiedy
nabywał gaz do zapalniczki. Nie mając nic innego wtedy do roboty
wdałem się z nim w rozmowę. Okazało się, że rozmawiam z byłem
więźniem. Jak się dowiedziałem był przedstawicielem jednej z
subkultur więziennych, to jest, frajerów. Nie uprzedzajmy faktów.
Pierwszego czynu
karalnego dokonał gdzieś w pierwszej połowie lat 90tych w Polsce.
Udało mu się wejść w posiadanie telefonu komórkowego ( było
wielkim przejawem drogiego luksusu na, który było stać tylko
szefów wielkich firm i korporacji jak na ówczesne czasy). Chciał
go sprzedać, ale okazało się, że był kradziony. Został
skazany. Dołożyli mu jeszcze próbę ucieczki z sądu (wyskoczył z
I piętra będąc skuty kajdankami, ale jakoś to mnie nie
przekonuje).
Na początku więziennej
kariery, udało mu się zostać gitem. Po dwóch latach wydarzył się
coś, co sprawiło, że został ,,schowany do wora” (czyli
pozbawiony prawa ,,gitowania”). Został zdegradowany do frajera.
Poprzez stratę szacunku i degradację, zaczęto go prześladować i
zabierać papierosy, kiedy miał je w posiadaniu. Znienawidził gitów
i żeby nie oszaleć zaczął tłumaczyć sobie, że gici są takimi
samymi frajerami, jak on, bo dali się złapać i zamknąć.
W więzieniu odsiedział
łącznie 17 lat, ale to za mało aby poznać więzienne życie
(według jego opinii). Najbardziej mnie zdziwiło, że podczas
rozmowy ani razu nie użył słynnego słowa zaczynającego się na
literę K.
Ja natomiast
opowiedziałem mu, że jestem na resocjalizacji i będę mógł
pracować w więźniu ( nie wiem dlaczego, ale na początku
zrozumiał, że jestem psychologiem więziennym). Zapytałem go o
typowe rzeczy w więzieniu. Odnośnie gitów, frajerów, o
festludziach \ cwaniakach ( ich uważał za najgorszych, bo donosili
zarówno na frajerów jak i na gitów).
W pewnym momencie
poprosił o zmianę tematu. Wyjął zza pazuchy jakiś list. Był z
firmy ,,Kruk”, firmy windykacyjnej. Była tam kwota około 2,500
zł. Poprosił abym mu to przeczytał, bo sam nie mógł.
Przeczytałem mu. Wzruszył ramionami, Był winny około 70.000 zł.
Kolejny dług nie zrobił na nim wrażenia.
Oprócz tego opowiedział
mi o swoich problemach neurologicznych (,,Mam coś nie tak z głowa,
coś mi w niej siedzi”) oraz o licznych uzależnieniach:
alkoholizmie (,,Jak nie wyppije 5 piw dziennie to nie żyje)
hazardzie (,,Te 6,50 to na automatach odegram).
Wsiedliśmy do tego
samego tramwaju. Wysiadł kilka przystanków dalej. Ścisnął moją
rękę, życzył wszystkiego najlepszego oraz żebym brał pod uwagę
co mówię frajerzy a nie gici jeżeli będę pracował w więzieniu.
Spotkanie Drugie.
,,Bąbel”.
Niestety, podczas
wakacji dowiedziałem się, że jeden z moich znajomych zmarł.
Ubrałem się w swój garnitur i pojechałem go pożegnać. Jechałem
autobusem. Możecie wyczuć klimat. Spocone, klejące się do ciała
ubrania; marudzący na pogodę ludzie, korki... Komunikacji miejska w
,,najlepszym okresie”. Siedzę sobie w eleganckim stroju,
naprzeciwko mnie wolne miejsca. Na jednym przystanku, do autobusu
wchodzi ,,miś”. Miś ten jest dużym mężczyzną o piwnym
brzuchu, ale z takimi łapkami, że jakby nimi ,,machnął” to 1)
bardzo by bolało 2)można byłby skończyć w takim miejscu gdzie
jest dużo bieli i czuć wszędzie środek dezynfekujący. Miś ten
był ubrany odpowiednio na pogodę. Błękitne, czyste dresy,
koszulka z Wojowniczymi żółwiami. Widać było wyraźnie, że miś
ten już opróżnił kilka ,,słoiczków z miodem” po których
pachnie brzydko z buzi, ciężko się myśli, zatacza się. Oprócz
tego trzymał butelkę z tym miodkiem firmy ,,Tatra”. Na
(nie)szczęście usiadł naprzeciwko mnie. Otwarł przy mnie swój
,,miodek” i zaczął go powolutku sączyć.
Żeby dorzucić do tej
,,Idylli” jeszcze więcej szczęścia, do autobus weszli Kanarzy.
Tu się należy im oficjalna krytyka. Każdego sprawdzili czy ma
bilety. Jakąś babcię, jakiegoś nastolatka, jakiegoś nastolatka,
jeszcze komuś wlepili mandat za brak biletu, ale żeby podejść do
,,misia” i sprawdzić czy ma bilet... Nie, skądże znowu, no na
pewno ma.
Ja w wyniku tej całej
sytuacji zacząłem myśleć jak oddalić się od tego faceta, ale
stało się coś znacznie innego. Wpatrzony w okno, udając, że
jestem zamyślony, nagle czuję jak ktoś mnie puka. Zaczął mnie
pukać w ramię sami ,,miś”
- Masz bilet?
Miałem bilet, ale on i
tak położył nogi na krześle obok, aby zabarykadować dostęp
kanarów do mnie. Byłem przygotowany na kontrolę, ale hej...
wszystkiego nie da się przewidzieć.
Po wyjściu kanarów,
,,miś” postanowił zagadać.
- Gdzie tak rano na imprezę jedziesz? (Była około pomiędzy 11.00 a 12.00)
Ja, że na pogrzeb
znajomego.
- Sam się załatwił?
Ja, że choroba go
zabrała.
Podumał w milczeniu
przez chwilę. Po czym zapytał czy jadę na ten największy cmentarz
w Łodzi.
Potwierdziłem. Na to on.
- To jak wysiądziesz to idź tak, a tak i idź do drugiego stoiska. Powiedz właścicielowi, że Bąbel cię przysyła, że ja z jego synem kilka lat pod jedną celą siedzieliśmy.
Jedno było pewne.
Szczęście zawodowe znowu się do mnie uśmiechnęło. Kiedy mi
opowiedział, że był więzieniu to ja mu odpowiedziałem, że
jestem na reso. Coś dziwnego mu się stało. Z lekko wstawionego
miśa, zamienił się w czujną, poważną sowę. Zapytał mnie co
wiem. Wymieniam mu kultur ,że są cwele...
- Cweli nie ma, są tace, a tacy z tego paragrafu.
Cwele, frajerzy,
grypsera... Tu zrobił się ciekawie
- Nie ma ,,grypsery”, są grypsujący
Najciekawsze było to, że
powiedział to takim tonem i z takim stylem, jakby nauczyciel
pouczający ucznia. Sam powiedział, że jest przedstawicielem gitów,
i gici wciąż są. Chwilę pogadaliśmy o więzieniu. Po czym wstał,
bo zatrzymał się autobus. Życzył mi wszystkiego najlepszego i
kazał zwracać uwagę na to co mówią ,,ludzie” (gici) a
frajernię olewać. Tyle go widziałem.
Spotkanie Trzecie.
Adrian.
Adriana poznałem podczas
wakacji kiedy załapałem się na pakowanie żyletek. On nie zaliczył
jeszcze więzienia w stosunku do pozostałych tutaj wymienionych.
Przyznał mi się w rozmowie, że miał wielokrotne zatargi z prawem
oraz kuratora sądowego.
Podczas pakowania czas
strasznie się dłuży, a jedynym sposobem, aby nieco się rozerwać
przy robocie jest rozmowa z drugim człowiekiem. Adrian miał bardzo
ciekawe hobby. Był miłośnkiem i fanem gier przygodowych rpg jak
Wrota Baludra (Baldur Gate) czy słynnej (i dosyć drogiej) gry
karcianej w klimatach fantasy Magic the Gathering. Unikatowe karty do
tej gry mogą kosztować nawet setki złotych. Bardzo żalił mi się
jak w dzieciństwie został oszukany na dosyć drogie karty przez
starszych kolegów. Jako ,,spec od resocjalizacji” przekonywałem
go żeby wrócił do hobby związanego z fantasy, czyli go gier i nie
tylko. Jak mi później opowiadał, znalazł ekipę do wspólnego
grania. Podzielił się ze mną informacją, że gracze, których
poznał byli zdziwieni, że taki ,,typ jak on” gra w takie rzeczy.
Miał ciekawe podejście
do nałogów. Nie pił alkoholi bo ,,agresor mu się zaczął i
odwalił coś na Piotrynie” i preferował konopie indyjską, ze
względu na uspakajające właściwościowi. Po odjeściu z pracy
urwał mi się z nim konktat.
Opisałem wam Drodzy
Czytelnicy wszystkie spotkania jakich miałem okazję odbyć. Nie
wiem co przyniesie przyszłość, ale mam nadzieję, na więcej
takich spotkań i żeby kończył się w spokojny sposób.
Tajemniczy Nicolay